Sok ze świeżo wyciśniętych pomarańczy można w Alanyi wypić na każdym kroku. A to dlatego, że takich panów z wózkiem pełnym pomarańczy i wyciskarką jest naprawdę dużo. Oczywiście ceny są różne, a i pojemność kubka pozostawia czasem sporo do życzenia. My jednak szybko znaleźliśmy swojego ulubionego „pana od soczku” i wbrew pozorom wcale nie był to ten przesympatyczny pan ze zdjęć. Nie miał też takiego efektownego stroju, ani fezu na głowie. Jednak to, co podawał nam w całkiem sporych (w porównaniu z konkurencją) szklankach było absolutnie cudowne. Pyszny, wyciśnięty na naszych oczach sok, pianka na wierzchu, wirujący miąższ w szklance i niepowtarzalny smak, za którym tęsknię bardziej niż za gorącą plażą.
Nasz „pan od pomarańczy” miał dwa stoliki na chodniku, niewielką chłodnię i niewiele większą wyciskarkę do cytrusów. Podejrzewam, ba jestem pewien, że takie stoisko nie miałoby prawa bytu w naszym pięknym kraju. Panie z sanepidu pewnie popełniłyby rytualne samobójstwa aby tylko zamknąć ten niespełniający wielu norm przybytek. Nam nic nie zaszkodziło. Nikomu nic nie zaszkodziło. Żyjemy. Mamy się świetnie. Chętnie byśmy tam wrócili by po raz 1787 spróbować tego nektaru bóstw wszelakich. Zdjęcie soku pomarańczowego wyszło mi kiepsko, no ale z emocji ręce mi się trzęsły jak paralitykowi. Rozumiecie – bałem się, żeby ktoś mi go nie wypił.