K:Postanowiliśmy zrobić mały wypad do Krakowa. Prawdę mówiąc, sprawy od nas niezależne zdecydowały za nas. Ale skoro trzeba było coś załatwić, to dlaczego by nie połączyć tego z zakupami i obiadem w nowym miejscu? Dwie pary butów i jedną bluzkę później byliśmy już na krakowskim Kazimierzu. Miejsce z niesamowitym klimatem i prawdopodobnie niesamowitym jedzeniem. Prawdopodobnie, bo kuchnia żydowska nadal stanowi dla mnie tajemnicę. Nie skusiliśmy się na nią tym razem. Powód prosty: 30 stopni w cieniu (odczuwalne 300) skutecznie zniechęca do myślenia o obiedzie. Ale zjeść coś trzeba, więc gdy przed oczami stanęła nam budka z frytkami, w dodatku dokładnie ta, którą widzieliśmy w tv jakiś czas temu i stwierdziliśmy, że MUSIMY tam zjeść, nie było wyjścia.
A wszystko przez to, że nie są to byle jakie frytki z podrzędnego baru, tylko dwukrotnie obsmażane belgijskie frytki z chrupiąca skórką i kremowym wnętrzem. W dodatku podobno już są słynne, więc musieliśmy koniecznie sprawdzić czy to tylko marketingowy bełkot, czy uzasadniona popularność.
No i jakie te frytki są? Dobre. Bardzo dobre. Jedne z lepszych jakie jadłam. Do tego w zestawie są całkiem pomysłowe sosy, które uzupełniają smak frytek, ale nie dominują nad nimi. Bardzo zgrabne połączenie. Duży plus za to, że jedzenie podawane jest w papierowym rożku, a do pomocy w jedzeniu można użyć drewnianego patyczka, takiego do szaszłyków. Żadnych paskudnych plastikowych widelczyków, sama natura.
Nie znam Krakowa na tyle, żeby ocenić czy róg Wawrzyńca i Wąskiej w Krakowie to dobre miejsce na street food. Budka z frytkami stoi na placu. Plac jak to plac – nic specjalnego, ale ten mural na ścianie bloku naprawdę robi wrażenie. Powstał podczas 23 Festiwalu Kultury Żydowskiej, a jego autorem jest Pil Peled, jeden z ciekawszych przedstawicieli izraelskiego streetartu,
Wróćmy do frytek – na szczególny plus zasługuje obsługa. Żałuję, że nie zapytałam o imię chłopaka, który nas obsługiwał, bo mogłabym go oficjalnie pochwalić za perfekcyjne podejście do klienta. Przemiły, zabawny, szybki i sprytny. Gdy zapytałam o sos duński, najpierw wymienił jego składniki, a zanim się zdążyłam obejrzeć, dostałam do spróbowania na patyczku frytkę umoczoną w tym sosie. Jeśli myślicie, że częstowanie klienta produktem nie działa, to jesteście w błędzie. Mieliśmy zamiar kupić małe frytki na spółkę i podgryzać po drodze, a po spróbowaniu wzięliśmy 2x duże plus napoje. Nie wiem, czy porcja była aż tak solidna, czy to kwestia upału, ale najedliśmy się nimi tak, że ledwo mieliśmy siłę doturlać się do samochodu. Krótko mówiąc polecam.
M: Ja napiszę krótko. Frytki rewelacyjne, obsługa genialna. Frytki są piekielnie smaczne i można powiedzieć, że sprzedają się same. Jednak to obsługa winduje sprzedaż. Pracownik, który nas obsługiwał, to mokry sen każdego szefa. Naprawdę. Bo to, że ze sprzedawcą można pożartować, nie jest niczym nowym. Natomiast to, że zabawnie i błyskawicznie ripostuje nawet najdziwniejsze teksty należy do rzadkości. Podobnie jak to, że sprzedaje niejako przy okazji. To rzadka sztuka. Strach pomyśleć jak i co będzie sprzedawał za kilka lat. Wawel jest zagrożony. 😉
Byliśmy tam w porze obiadowej i nie było jakichś ogromnych tłumów. Jednak dowiedzieliśmy się, że wieczorem to są takie kolejki, że głowa mała. Nie widziałem tego, ale jestem w stanie w to uwierzyć. Wiem jedno, przy nadarzającej się okazji wbijamy tam na frytki, ChaiColę i na pogawędkę.