Okazuje się, że w Turcji można dobrze zjeść na… dworcach. Podczas gdy w Polsce można na dworcu zjeść co najwyżej bułę z parówą wątpliwej świeżości z podejrzanej budki, w Turcji, ze względu na sporą konkurencję, okołodworcowe lokale trzymają poziom. Podobno…
Mieliśmy okazję to sprawdzić, jedząc obiad w restauracji przy dworcu autobusowym w Alanyi. Restauracja dziwna, na stołach paskudne wazoniki ze znienawidzonymi przeze mnie sztucznymi kwiatami i stroikami jak z bożonarodzeniowego stroika, stoliki prawie przy ulicy (co chwila rozmowę zagłuszał przejeżdżający autobus). Teoretycznie lokalizacja kiepska, a wystrój sugeruje niezbyt wysoki standard (gdyby restauracja nie została mi wcześniej polecona, nigdy z własnej woli nie zdecydowałabym się tam zjeść czegokolwiek). I okazuje się, że pozory mylą. Strasznie. Bo karmią w tej restauracji rewelacyjnie (to był chyba najlepszy kebab, jaki udało się nam zjeść w Turcji). A i ceny do niskich nie należały, bo lokal wśród tureckich knajp ma opinię jednego z lepszych.
Nie bylibyśmy sobą, gdyby na naszym talerzu nie wylądował kebab. Tym razem były to: adana kebab i shish kebab. Adana czyli mielone mięso jagnięce już wcześniej jedliśmy w innych miejscach. A tutaj smakował bosko. Nowością był shish kebab, który okazał się przepyszną jagnięciną w kawałkach.
Tak na marginesie to bardzo zabawne dodatki prawda? Ryż, frytki, pieczony ziemniak i pieczywo. My przyjęliśmy to jako folklor i zajadaliśmy ze smakiem. Choć ja miewałam problemy z opróżnieniem talerza, gdyż porcje były naprawdę solidne. Możliwe, że to wina pogody – gdy jest gorąco, to chce się mniej jeść, ale swoją rolę odgrywały też konkretne przystawki. No właśnie, przystawki. Ciężko było się powstrzymać, by nie wziąć kilku, gdyż wybór był naprawdę duży. Decyzja padła na ser i orzechy. Ser podobno kozi, ale mam wątpliwości czy kelner wiedział co oznacza słowo „goat”, więc równie dobrze mógłby to być ser na przykład owczy, zwłaszcza że w smaku do złudzenia przypominał bryndzę. Ale niezależnie od pochodzenia, ser z gorącym pszennym plackiem, prawdziwym masłem i orzechami smakował po prostu genialnie. A to połączenie przeniosłam na grunt polski i od powrotu z Turcji zajadam bryndzę z włoskimi orzechami.