Jak zmieliłem (zmełłem?) 149 zł czyli recenzja maszynki do mięsa
Łatwość użycia5
Wygląd1
Jakość wykonania0.5
Łatwość czyszczenia2
Plusy
  • Działa
Minusy
  • Głośna praca
  • Niestarannie wykonane akcesoria
  • Szybko grzejący się silnik
2.1Punktacja

To był ten dzień, w którym wiadomo, że wszystko pójdzie nie tak. Wychodząc z domu, starałem się nie usłyszeć zapowiedzi katastrofy. Zapowiedź brzmiała mniej więcej tak:
– Jak wrócisz, to trzeba będzie zmielić ser – powiedziała Ona głosem nieznoszącym sprzeciwu.

Zmielić czy zemleć? Mało ważne. Niby nie słyszałem, a wiedziałem, że znowu będę musiał się męczyć przedpotopową maszynką z napędem ręcznym czyli na korbkę. Kurde, wymieniłem w niej co się dało, a ona nadal nie chciała mielić (mleć?) Złośliwa bestia mi ją dała.

W mięsnym zaatakowała mnie zaprzyjaźniona sprzedawczyni.
– Weźmiesz pan wątróbkę drobiową. Dwa rodzaje mam. Świeża i tania. No bierz pan bo już nigdy niczego świeżego panu nie sprzedam. – Wobec takiego ultimatum uległem bez walki.
– Da pani pół kilograma.
– Zważyłam półtora, kilo z kurczaka i pół kilo z gęsi. Bierze bo świeżutka, jeszcze ciepła. – Zapłaciłem i szybko poszedłem dalej. Bo jeszcze mi pół świni i woła wepchnie.

Poszedłem dalej. Trafiłem do kolejnego mięsnego. Mniej zaufanego, ale tutaj czasem można dostać odpowiednie mięso mielone. Idealne na hamburgery. Ale nie dzisiaj.
– Nie mielimy – usłyszałem. – Maszynki nie ma, bo szef do domu zabrał i przyniesie pewnie w sobotę. – Nie pierwszy raz usłyszałem te słowa, więc się nie zdziwiłem.
– Ale mam doskonały boczek, dać trochę?
– Dać –  powiedziałem. I znowu mnie oszukano. Nie dali tego boczku, kazali za niego zapłacić. Nie oponowałem, bo pani miała ogromny topór masarski i wprawę w jego obsłudze. Mogła więc go użyć niezgodnie z przeznaczeniem. Pomyślałem sobie, że jak połączę wątróbkę i boczek to będę miał pasztet. Tylko jak to zmielić?

Idąc dalej, zostałem siłą wciągnięty do Biedronki. Siłą przyzwyczajenia. I tam była ona. Maszynka. W dodatku tania. Zastanowiłem się chwilę i… wróć. Nie zastanawiałem się, bo gdybym się zastanowił, tobym jej nie kupił. A tak po prostu kupiłem tę maszynkę (tym razem nikt nie proponował, że ją da).

Przyniosłem ją do domu. Dostałem opiernicz, że badziewie kupuję. Rozpakowałem, wywaliłem zbędne części, które ponoć do jakichś sałatek służyć mają. Dostałem opiernicz, że badziewie kupuję, a potem wyrzucam. Ale kobieta dała się udobruchać jak tylko zobaczyła części: wyglądały na tak słabe, że bałem się, iż rozlecą mi się w drodze do kosza.  Umyłem maszynkę. Dostałem opiernicz, że niedokładnie umyta. Umyłem raz jeszcze. Dostałem kolejny opiernicz. Obraziłem się. Kobieta umyła maszynkę. Odobraziłem się, w końcu maszynka czysta była według standardów kobiety mej (czyli sterylna, jak do operacji), więc foch był nie na miejscu.

Maszynka – badziewie. I to na pierwszy rzut oka. Trzeba by przyznać rację, ale jako że jestem facetem, racji nie przyznałem. No przecież jeszcze nie testowana. Mam się w ciemno poddać? Nigdy. Na pierwsze mielenie wybrałem sobie twaróg na sernik. Miękkie więc pójdzie szybko. No i rzeczywiście. Mieliło się aż miło. Jednak w pewnym momencie zauważyłem, że ser jest brudny. Miejsce łączenia ślimaka z sitkiem pobrudził twaróg. Dostanę po łbie jeśli Ona zauważy, że brudzę jej ser na boski sernik. Wywaliłem brudny ser, rozkręciłem maszynkę, wyczyściłem feralne miejsce, złożyłem. Zauważyła. Litościwie nie opierniczyła. A mogła zabić…

Pierwsze mielenie sera przebiegło bez kłopotu, jeśli nie licząc zabrudzenia. Drugie było trudniejsze. Strasznie ciężko było zmielić ser po raz drugi. Przyklejał się do maszynki, wychodził górą, stawiał opór. Na szczęście górna nakładko-tacka pomimo swojego słabego dopasowania i kiepskiego wykonania ułatwiała pracę. Po kilku minutach udało się zmielić ser po raz drugi. I tak było to szybsze, niż mielenie ręcznym potworem. Znacznie szybsze.

Co prawda maszynka zagrzała się konkretnie (można było suszyć na niej mokre skarpety, ale nie suszyłem, kobieta zabroniła) i trochę śmierdział silnik (jakby ktoś suszył skarpety – nie ja, przecież zabroniła), ale działała. Zresztą od czego jest gwarancja? Znając życie gwarancja nie obejmuje tego, co się popsuje, ale kto nie ryzykuje, ten sernika nie je. Mówi się trudno. Jeszcze działa.

Umyłem maszynkę i w tym samym czasie przygotowałem składniki na pasztet. Poczekałem aż wszystko trochę przestygnie i zmieliłem co się dało, wyłączając z tego moje palce. Udało się to zrobić szybko, sprawnie, bez kłopotu i bez zgrzytów. Później wyjadając to, co zostało w ślimaku, zauważyłem, że ów ślimak łączy się z silnikiem metalową częścią. To dobrze wróży naszej dalszej współpracy. Pod warunkiem, że jest to metal, a nie jak w reszcie maszynki wyrób metalopodobny (tak to roboczo nazywam, ale to chyba jest aluminium lub naprawdę podłej jakości stal, nie mam magnesu na podorędziu żeby sprawdzić, bo te z lodówki ledwo trzymają się lodówki). Tylko znowu silnik się trochę zagrzał i śmierdział.

– Skoro tak dobrze ci poszło, to może zmielisz jeszcze kurczaka – usłyszałem prośbę niepodlegającą dyskusji, w momencie, kiedy chciałem schować umytą maszynkę.
– Całego? Kości też? – To było pytanie z gatunku głupich, sądząc po Jej spojrzeniu. Poza tym maszynka na pewno źle umyta, więc nic nie stoi na przeszkodzie żeby ją dobrudzić, a potem umyć naprawdę. Przecież ja o niczym innym nie marzę, tylko o myciu maszynki…

Dostałem surowego kurczaka. Bez piór i wnętrzności, ale kości tam były. Najpierw rozprawiłem się więc z nimi (wyluzowałem kurczaka, spięty był jakiś), szybko wrzuciłem mięso do mielenia. Chwila moment i kurczak zmielony. Włókna, z którymi nie chciałem się bawić podczas porcjowania bestii, zostały na ślimaku. Ogólnie byłem zadowolony. Oczywiście silnik (obudowa z silnikiem gwoli ścisłości) maszynki znowu był gorący i roztoczył w mieszkaniu wątpliwy swąd spawanej rury, ale maszynka działała. Kolejnego dnia równie sprawnie poradziła sobie z mięsem wołowym. Równie sprawnie czyli było szybko, był gorący silnik i smród w chałupie (sąsiedzi pytali, co spawam).

Wiem, że nikomu nie powinienem polecać tej maszynki bo… wstyd, więc nie polecam.  Jej wygląd i wykonanie pozostawiają naprawdę sporo do życzenia. Chińczyka, który ją składał kazałbym wybatożyć, a następnie wydalić z chińskiego cechu składaczy elektroniki. Wykonana jest z dziwnych stopów (rodzajów, gatunków, smaków) metalu.  Okropnie denerwuje mnie nie do końca spasowana tacka, która chyboce się jak pijany marynarz, ale w zasadzie się przydaje. Tacka, nie marynarz. Całości dopełnia niemożebnie śmierdzący silnik i fakt, że ta cholera głośna jest jak wszyscy diabli. Choć to ostatnie, to nawet dobre jest. Kiedy mielę (mlę?), nie słyszę niczego. To się przydaje w domu, kiedy chce się mieć święty spokój.

Sprzęt spełnia swoją podstawową funkcję. Mieli, ale co to za mielenie. Podczas korzystania ciągle się boję, że za moment coś odpadnie, wypadnie albo się urwie i odleci w siną dal. Póki co nic takiego się nie stało. Ale drugi raz bym jej nie kupił. Aż takim masochistą nie jestem.

Jeśli  szukasz maszynki, która ładnie wygląda, jest solidna, dobrze wykonana, cicho pracuje i nie brudzi twarogu, to zaklinam – szukaj czegoś innego. Natomiast jeśli szukasz maszynki, która ma służyć tylko do mielenia i/lub brudzenia twarogu oraz jesteś zwolennikiem mocnych wrażeń dźwiękowych i zapachowych to śmiało, nie krępuj się, bierz w ciemno. 🙂

Sklep: Biedronka
Joinco Polska Sp. z o.o.
Cena: 149 zł

O Autorze

Avatar photo

Najgorsze jest to, że nie gubię się w kuchni i potrafię zawsze znaleźć tam coś, co można zjeść. Lubię pisać i gotować. Przy czym gotować potrafię. Na dodatek uwielbiam dziwne połączenia smaków oraz kawę. Dużo kawy.

Podobne Posty