Nieoczekiwanie wyjechał mój sąsiad. Zapomniał wyłączyć telewizor i opuścić rolety. Dzięki temu mogłem oddać się niczym nieskrępowanemu gapieniu się na jego telewizor. Bo w domu to nie mogę temu się oddawać dopóki garów nie umyję. Nie jestem fanem ich mycia, więc nie często mogę oglądać tv na legalu.
Korzystając z tak wspaniałej okazji, zacząłem oglądać programy kulinarne. Chciałem rzucić okiem na jakiś film albo program przyrodniczy, ale ten telewizor pewnie był nawiedzony przez ducha zmarłego kucharza i wyświetlał same programy kulinarne. Nie miałem większych powodów do narzekania (czytaj: nie mogłem narzekać).
Pogodziłem się z tym i intensywnie zacząłem śledzić kilka programów, które z założenia powinny być programami kulinarnymi. Szkoda, że konkretne przepisy nie są tam tak łatwo dostępne jak tzw. lokowanie produktu. Swoją drogą ciekawe, kto tak durnie nazwał proces wpychania widzowi zwykłej reklamy? Ktoś pewnie wykombinował sobie siedząc w oszklonym biurze na 30 piętrze korporacyjnego wieżowca, że jeśli coś nazwie się tak egzotycznie to może kilku naiwniaków nie skojarzy tego z reklamą. I do tego natrętną.
Niestety. Poszło to w takim kierunku, że najczęściej wiadomo, że jak lokują to będzie żenada. Tak było i teraz. Popijam wodę spod ogórków (kwaśne, lubię no i inne napoje mi się skończyły, a ja leniwy jestem i do sklepu o tej porze nie pójdę) i gapię się w ekran sąsiada. Trafiłem na program, w którym ludzie aspirujący do roli pomywaczy u pana Amaro podkładają sobie świnie i wszystkim udowadniają, że gotować nie potrafią. Oglądam i nagle, znienacka atakuje mnie lokowanie proszku do robienia placków. Ja doskonale wiem, że ludzie tego używają. Mnie też się to chyba kiedyś zdarzyło.
Widzę lokowanie i napada mnie pewna myśl. Odganiam ją, staram się nie myśleć, ale to nie jest takie proste. Myśl zaczyna żyć własnym życiem, biega mi po głowie i nie daje mi spokoju. Razem z myślą pojawiają się wątpliwości. Poddałem się i dopuszczam je do głosu: – Ty słuchaj, czy tak robią kucharze, którzy chcą zjeść coś dobrego? Wiesz, jedzenie z proszku robią? Chyba ci, którym kubki smakowe glutaminian sodu wypalił. He, he, he, he. – No fakt. Gdybym to ja był wśród takiej zgrai ludzi, którzy uważają, iż gotować potrafią, tobym ich zmuszał żeby mi gotowali coś naprawdę wyjątkowego, najlepiej coś, czego nie znam. Gdyby nie chcieli, to smarowałbym ich w nocy pastą do zębów albo chował im buty. Tym tutaj wystarcza proszek zalany wodą. I to tak na bezczelnego. Czy ktoś w to uwierzył? Trochę finezji panowie realizatorzy, bo to niesmaczne. I to nie placki mam na myśli, ale wasz sposób ulokowania produktu. Można to zrobić lepiej. Znacznie lepiej. Program się skończył, woda po ogórkach też.
Kolejny program. Tym razem do picia mam wodę z gazem. Oooo znowu pan Amaro. Swoją drogą ostatnio boję się otworzyć lodówkę, bo może wyskoczyć i zacząć mnie pouczać, że źle wodę na herbatę gotuję. Tyle dygresji. Więc Amaro w roli wyroczni smakuje przyzwoicie wyglądające dania. Smakołyki podstawiają mu pod nos zawodowi kucharze, którzy – co oczywiste dla każdego – co chwilę obsługują zmywarkę. No kurde, czy w prawdziwej kuchni nie ma miejsca dla profesjonalnego pomywacza? Pomywacza, który z gracją i zapałem wstawiałby każdy brudny garnek do zmywarki? Prowadzący co jakiś czas krzyczy, że mają umyć gary. Lektor głosem pełnym napięcia, jakby chodziło o rozbrojenie głowicy termonuklearnej, relacjonuje proces wkładania garnka lub talerza do zmywarki. Następuje naturalny najazd na płyn czy inne tabletki. No aż mi się mineralna w szklance zagotowała.
Twardy jestem, więc łatwo się nie poddaję. Jadę dalej. Tym razem konkurencyjna stacja, bo ktoś przełączył program (tylko kto, skoro sąsiad wyjechał). Jeździ sobie nowy prezenter: Charlie z Master Chefa od zakładu do zakładu i prezenty zbiera… Wróć, to nie to. Raz jeszcze. Jeździ sobie Charlie i imprezy ludziom organizuje. Fajna fucha. Też bym tak chciał. Bym jeździł, gotował i jeszcze by mi za to płacili. No, ale on NIE wygrał Master Chefa i dlatego ludzie go lubią. Ja też go nie wygrałem, ale w moim przypadku to nie działa (nie wiedzieć czemu). Więc Charlie sobie jeździ, wydaje kasę i gotuje. No i lokuje produkt. A jakże. Ale jakby delikatniej, mniej nachalnie. Nie ma nabożeństwa związanego z sypaniem produktu sponsora. Tak się zdziwiłem, że o kolacji zapomniałem. Znaczy o posprzątaniu po niej, nie o zjedzeniu.
Masochistą chyba jestem, no ale czego się nie robi dla dobra czytelników? Zatem jak się już zapewne wszyscy domyślili, kolejny program. Teraz będzie ciekawe. Duża blond baba lata po knajpach, do których ją zapraszają, a w kuchniach swoje kłaki zostawia. Nie, to nie jest program o fryzjerach. To program o gotowaniu. Serio! Ciekawe co na to sanepid? Ja gdybym miał włosy to musiałbym u siebie w kuchni czepek nosić. Musiałbym, gdyż w przeciwnym wypadku Ona sprawiłaby, że śpiewałbym sopranem. Śpiewać nie potrafię, lecz wydaje mi się, że dla Niej nie byłby to problem. Wróćmy do programu. Kobieta, która sanepidu się nie boi, biega po kuchni, uzdrawia knajpy, rzuca garami, opiernicza ludzi i kreuje się na znawcę smaku. Chyba kudłów w zupie, ale niech ma. Nie gotowała dla mnie, więc nie powiem wiele o jej umiejętnościach. Zresztą dzisiaj narzekam na lokowanie produktów, a nie na celebrytów. Z przykrością muszę stwierdzić, że i w tym programie lokowanie jest na znośnym poziomie. Są przyprawy, czasem znajdzie się jakaś musztarda, bo ekipa nie miała parówek i im zostało kilkanaście słoików. Nie jest źle. Tylko te kudły…
Wytrzymajcie. Trafiłem na program, w którym spotykają się cztery nieznajome osoby żeby pochwalić się mieszkaniami, zarobkami, ciuchami i pokazać, że są bogatsi od innych i znają 305 sposobów na wywyższanie się lepszym piekarnikiem tudzież ekskluzywną glazurą w kiblu. Co dziwne, przypadkiem chwalą się tym wszystkim podczas organizowanych kolacji dla całej czwórki. I nie mogą po prostu zabrać całej ekipy do knajpy, co to, to nie. Oni sami muszą coś przygotować i podać. To bezczelne, żeby tak do programu o chwaleniu się kasą wrzucać elementy kulinarne. Widocznie ktoś się pomylił i tak już zostało. Każdy chce zdobyć 5000 zł. Po cholerę im takie grosze? Przecież niektóre kreacje pań czy zabawki mężczyzn tam gotujących kosztują więcej. No ale ja nie o tym miałem. Tylko o lokowaniu. Tutaj też lokowanie produktu nie jest nachalne. Można udawać, że jest neutralne. Fakt, trochę brakuje do doskonałości i czasem przeginają, ale gdyby wprowadzić poprawki, nie byłoby najgorzej.
Na szczęście nieoczekiwanie wrócił sąsiad i wyłączył telewizor. Świnia z niego. Nie mogłem więc obejrzeć innych programów. W sumie to i dobrze, bo chyba bym nie wytrzymał. Pragnę odważnie dodać, że garów myć nie będę! Wezmę Ją na przeczekanie, albo znajdę pilota.
Doskonale widać, że niektóre stacje zatrudniają lepszych ludzi odpowiedzialnych za wsadzenie reklamy do danego programu, czyli lokowanie. Ludzi, którzy potrafią postawić się twardo reklamodawcy i powiedzieć – Nie róbcie bydła, bo to się nie sprzedaje tak dobrze jak chcecie. To można zrobić lepiej, dyskretniej. Nie trzeba napierdzielać produktem po oczach widza. Naprawdę nie trzeba mówić, że te ciastka z galaretką to są najlepsze, najwspanialsze. Długi najazd na produkt nie jest korzystny. – Takich ludzi jest jednak mało i nie dla każdej stacji i każdego programu wystarcza. Reszta, czyli ci bez cojones, idzie na rękę reklamodawcy w myśl zasady – klient płaci, klient wymaga. Choć mam niejasne podejrzenia, że bliższa jest powszechnie znana zasada – jakoś to będzie.
Jestem przekonany, jestem pewien, JA TO WIEM, że lokowanie produktu można zrobić dobrze. Można i należy tak robić. Warto sprawić, że reklama będzie naturalna, a co za tym idzie skuteczna w odbiorze. Lokowany produkt będzie się sprzedawał jak ciepłe bułeczki z dobrej piekarni. Trzeba tylko zrobić to inteligentnie i ciekawie. Bo reklama jest fajna, można się nią bawić. Idę po płyn do naczyń, bo gary umyć muszę. 🙂