Od pewnego czasu miałem ochotę na stek. A, że jeszcze nie miałem okazji skosztowania prawdziwego steku (przyznaję bez bicia), rozpocząłem poszukiwania informacji na ich temat.Wiecie, informacje typu jak dobrze przyrządzić stek, jakie mięso wybrać, kiedy solić itd. Przyswoiłem naprawdę sporo wiedzy.
Zrozumiałem, że najważniejsze w steku jest mięso. Najlepszy wybór to antrykot lub rostbef. Mięso musi mieć też odpowiednią grubość, minimum 2,5 cm. Niestety moje poszukiwania dobrego kawałka mięsa na stek w okolicy spełzły na niczym. Jeśli jest jakieś mięso wołowe, to raczej z krowy mlecznej. Na stek nadaje się średnio, aby nie powiedzieć wcale. Nie chciałem zamawiać drogiej wołowiny przez internet, bo na pierwszy raz lepiej użyć czegoś tańszego. Jak się nie uda, nie będzie żal.
Na szczęście „pomocną dłoń” wyciągnęła Biedronka oraz Sokołów. W ofercie sklepu pojawiły się dwa rodzaje kruchych steków wyprodukowane przez Sokołów. Po wielu bojach, których nie będę opisywał, udało się je zdobyć i…
M:
Radości w domu nie było końca. Drogą kupna wszedłem w posiadanie steków. Z wołowiny dojrzewającej. Ileż to ja się naczytałem o niej. Teraz będę mógł zweryfikować słowo pisane z rzeczywistością. To będzie pyszne. Niestety, nie jest tak pięknie, jak się na pierwszy rzut oka wydaje.
Opakowanie steków zawiera pewną niespodziankę. Niech was nie zwiedzie wielkość tacki. Stek tak naprawdę jest mniejszy. Cóż, takie prawa marketingu. Oszukajmy kupującego, niech myśli, że kupuje duży stek. Moja wina, mogłem lepiej sprawdzić. Wiem jednak, że i tak bym go kupił, nawet miałby mniejsze opakowanie. Przecież ma odpowiednią grubość. Specjalnie wybierałem najgrubsze steki. Opakowanie, które otwiera się bardzo łatwo. Nie potrzeba nożyczek ani noża, wystarczy pociągnąć za róg.
Najpierw otworzyłem opakowanie ze stekiem z rostbefu. Wyjmuje stek na talerz i co widzę? Ano jest on przekrojony wzdłuż, dokładnie na środku. I zamiast jednego grubego mamy… dwa cienkie steki. Co jest grane? Dlaczego? Przecież na opakowaniu nie napisano, że zawiera dwa steki. Byłem święcie przekonany, że będzie tam jeden pokaźny stek. O święta naiwności. Ciekawe czy drugi stek też tak ma. Otworzyłem więc opakowanie ze stekiem z antrykotu i tam miłe zaskoczenie. Jest jeden stek. O odpowiedniej grubości. Taki jaki chciałem. O akceptowanej grubości. Stek, a nie kotlet. I teraz nie wiem, czy ja miałem takiego pecha, czy może ktoś zrobił głupi kawał? Nie wiem. Mam jeszcze drugie opakowanie, jednak w tej chwili go nie otwieram. Zrobię to w najbliższym czasie.
Smak steków to już inna bajka. Niestety rostbef pomimo starań wyszedł niespecjalnie. Co prawda udało mi się osiągnąć postać medium rare, niestety kawałek mięsa był zbyt cienki. Przez to cały stek był włóknisty, twardy, gumowaty choć soczysty. Ewidentnie coś nie tak z mięsem. Lub umiejętnościami kucharza 😉 . Jednak kucharza nie obwiniam, gdyż stek z antrykotu wyszedł genialny. Był także medium rare, ale całość była delikatna, miękka, soczysta. Mięso było naprawdę kruche i niezwykle smaczne. Tak, to była prawdziwa kulinarna przygoda. Jeśli macie ochotę na smaczny i niedrogi stek, to polecam antrykot. Był zdecydowanie lepszy. Pycha. Rostbef niestety został zamordowany przed zapakowaniem.
K:Mężczyzna zażyczył sobie steków. Przyswoił teorię wszelaką i przedstawił swoje oczekiwania. I rozpoczęły się poszukiwania. Na pierwszy rzut poszły steki z Sokołowa. W zasadzie ograniczyłam się do kupienia (i to tylko jednego rodzaju), pozostawiając kwestię przyrządzania męskiej ręce. Ale umarłam ze śmiechu gdy zobaczyłam co kryje opakowanie. Raz, że stek zajmuje jedynie 2/3 długości opakowania (na pierwszy rzut oka wygląda na to, że jest go w środku więcej), ale powiedzmy, że ciężko nazwać to oszustwem, w końcu waga jest podana. Mój drugi wybuch śmiechu był wtedy, gdy okazało się, że piękny kawałek rostbefu, to tak naprawdę dwa cienkie plastry. Z kolei antrykot to kawałek jeden. I bądź tu mądry człowieku. Skoro producent nie informuje ile kawałków jest w środku (a uwierzcie mi – nie widać tego z zewnątrz, pomimo przezroczystego opakowania), to tak naprawdę nie wiadomo ile porcji się kupuje.
Samo opakowanie jest dość wygodne i estetyczne. Plastik, folia i kartonik to może zbyt dużo, ale przynajmniej rąk sobie człowiek w sklepie nie pobrudzi. A i wyjdzie z przeświadczeniem, że kupił wielki kawał mięsa, bo dopiero w domu zauważy, że jest go tam mniej… 🙂
Cena kształtuje się w okolicach 10 zł za opakowanie. Jeśli ktoś jada wołowinę, to wie, że nie jest to cena zawrotna, aczkolwiek za te same pieniądze wieprzowiny kupimy więcej. Z kolei doznania smakowe będą zgoła inne. Rzecz gustu, podniebienia i ochoty.
Do wyglądu i zapachu mięsa po rozpakowaniu nie mam zastrzeżeń. Chociaż mam zasadę niekupowania świeżego mięsa zapakowanego w folię przez producenta. Na stek kruchy z Sokołowa też bym nie spojrzała, ale tym razem męska pierwotna ochota na mięcho zwyciężyła. W razie rozstroju żołądka to będzie Jego wina. 🙂
Rozstroju jednak nie było. By za to wielki kawał mięcha na talerzu. Jedno opakowanie Kruchego steku z Sokołowa zdecydowanie powinno przypadać na dwie osoby, a nie jedną. Daliśmy radę, ale było to spore wyzwanie. Mam jednak zastrzeżenia do tej kruchości. Cienki rostbef wyszedł trochę gumowy. A zostałam zapewniona, że był smażony jedynie po minucie z każdej strony. Cóż, już wcześniej ostrzegano nas, że stek ma mieć minimum 2,5 cm, więc nie powinnam się dziwić. Biorę też poprawkę na stekowy debiut kucharza. Ale pomimo debiutu, zdecydowanie lepiej zaprezentował się antrykot. Mięso wyszło miękkie i naprawdę smaczne. Szkoda tylko, że producent nadgorliwością w cięciu mięsa odebrał nam możliwość spróbowania dobrego steku z rostbefu.