K:Jedzenie w Kołobrzegu kojarzy mi się nieodłącznie z kuchnią domową. Nic dziwnego, to w końcu moje rodzinne miasto. Do żadnego nie mam takiego sentymentu. I nadal wracam tu „do siebie” chociaż de facto nie mieszkam tu już od kilku lat. Za każdym razem gdy przyjeżdżam, to ślinka mi cieknie nie na widok nowych restauracji, tylko na myśl o tym, co dobrego ugotuje mama. 🙂 I na myśl o wędzonej makreli, bo jem ją tylko nad morzem, świeżo uwędzoną, ciepłą, a nie to paskudztwo w folii, które można kupić w sklepach. Kiedyś spróbowałam. Fuj. Nigdy więcej. Jak wędzona makrela to tylko na świeżo i ze sprawdzonej wędzarni (takiej, która wędzi naturalnie, zamiast smarować rybę koncentratem dymu).
Tak więc jak już najedliśmy się maminych obiadków, to poszliśmy do Victor Bistro. Raz, ze rodzicielka też zasługuje na odpoczynek od garów, a dwa – bistro zostało nam polecone i sprawdziliśmy, że faktycznie ma dobre opinie w internecie. Pora więc wyrobić swoją.
W Bistro Victor jedliśmy dwa razy. Ja za pierwszym razem zamówiłam grillowaną pierś (+ pieczone ziemniaki, sos śmietanowo-pieczarkowy i zestaw surówek, całość za 18 zł), która okazała się być cudownie soczysta i smaczna. Za drugim razem spróbowałam piersi faszerowanej (+ pieczone ziemniaki, ser, brokuły, sos czosnkowy). I tu już nie było tak uroczo, mięso suche i wiórowate, brokuły lekko rozgotowane, a ziemniaki zdecydowanie z dnia poprzedniego (na bank obsmażają te, które im zostaną, bo – no właśnie, ziemniaki pieczone w Victor Bistro tak naprawdę ziemniaki ugotowane i usmażone w głębokim tłuszczu). Ogólnie szału nie ma. Raz lepiej, raz gorzej. Pastwić się jednak nie mam zamiaru, bo w zasadzie tego się spodziewałam po niedrogim bistro. Trochę jak w domu, raz coś wyjdzie, raz nie. Fanom domowego jedzenia i przystępnych cen – polecam, smakoszom i wielbicielom wykwintnych przysmaków – zdecydowanie nie.
M: Wszyscy lubią morze, ja także. Nie dość, że jest tam dużo wody, piachu na plaży, gofrów w budkach i latającego ptactwa, to jeszcze karmią mnie bardzo dobrze. Korzystam ze statusu gościa całymi garściami. Jednak nawet ja czasem zmuszony jestem korzystać z ogólnodostępnych miejsc posiłkowych. Przyjmuje to bez zbyt długiego rozpaczania. Zwyczajowo dwa dni wystarczają, abym pogodził się z tym, że jeść będę na mieście. Bo miałem w pamięci, naszą wcześniejszą przygodę w Kołobrzegu.
Tym razem byłem odpowiednio przygotowany na jedzenie na mieście. Odpowiednio wcześniej (dzień przed wyjazdem) przeprowadziłem skomplikowaną analizę danych (czytaj: poszukałem opinii w necie) i po damskiej interwencji, zdecydowałem, że odwiedzimy Victor Bistro. Dobrze tam karmią, a lokalizacja jest wymarzona. Niedaleko dworca, naszej mety noclegowej no i rzut mewą od morza.
Jedzenie w Victor Bistro jest dobre, ale diabeł tkwi w zmianie. Odniosłem wrażenie, że jakość jedzenia zależy od tego, na jaką zmianę się trafi. Jedna (ta z ładną panią) karmi rewelacyjnie. Druga (pani też ładna, ale mniej w moim typie) odrobinę gorzej. Na szczęście niezależnie od zmiany, możemy oczekiwać dużych porcji i bezpiecznego jedzenia. Zjemy tam obiad zbliżony do domowego, w przystępnej cenie.
Dociekliwy obserwator zauważy, że stołuje się tam sporo miejscowych. To ogromny plus, bo nikt przecież nie truje swoich. 🙂 Zatem z czystym sercem mogę polecić kołobrzeskie Bistro Victor, ale tylko mniej wymagającym smakoszom. Można zjeść tam przyzwoity obiad za przyzwoitą cenę, o co nad morzem nie jest łatwo. Fajerwerków się jednak nie spodziewajcie. Można też dostać tam kawę na wynos. Nie jest idealna, ale sprawdza się jako poranny starter.